Español&Yo

 

Holi! Dzisiaj opowiem Wam moją historię miłości z hiszpańskim. Nie był to zbyt burzliwy związek jak to bywa w latynoskich telenowelach. I wcale nie zaczął się miłością od pierwszego wejrzenia. Zakochanie przyszło później i jak w każdej relacji wymagało poświęceń, bez których nie byłoby prawdziwej relacji. A najbardziej zaskakujące jest to, że nigdy nie przypuściłabym, że w ogóle będę mówić po hiszpańsku.

A zaczęło się tak... Pod koniec szóstej klasy szukałam gimnazjum, gdzie drugim językiem obcym byłby francuski. I żadnego innego języka nie brałam pod uwagę. Poza tym, że wiedziałam, że na pewno nie chcę się uczyć niemieckiego. W moim okręgowym gimnazjum był tylko niemiecki, więc tą opcję odrzuciłam od razu. Pozostawały mi jeszcze dwie inne dwujęzyczne: jedna z francuskim, a druga z angielskim. Ostatecznie wygrała ta druga. Oprócz francuskiego do wyboru był: hiszpański, włoski i niemiecki. Na moje (nie)szczęście grupa z francuskim się nie utworzyła ze względu na zbyt małą liczbę chętnych. Zatem musiałam wybrać między włoskim a hiszpańskim. Oczywiście wiadomo, który język zwyciężył. No i tak zaczęła się moja przygoda z hiszpańskim. Jednak najbardziej w tym okresie rozwinęłam się poprzez udział w konkursie z hiszpańskiego, z którego w trzeciej klasie zostałam finalistką. Miałam to szczęście, że natrafiłam na świetną nauczycielkę hiszpańskiego, dzięki której opanowałam świetnie podstawy i mogłam się potem sama uczyć trudniejszych struktur i wyrażeń. 

Potem nastały czasy licealne. Uczyłam się hiszpańskiego na własną rękę, bo zależało mi bardzo, żeby być na profilu matematyczno-geograficznym, a w moim mieście były takie tylko z językiem niemieckim ;(. W tamtym momencie wygrała geografia, ale mimo to nie zaprzestałam z hiszpańskim. W tym czasie nauczyłam się najwięcej. W drugiej klasie zaczęłam czuć niedosyt, więc postanowiłam, że pobiorę apkę, dzięki której można pisać z obcokrajowcami. Dzięki temu miałam ciągły i żywy kontakt z językiem, jak i poznawałam nowe osoby. Rok później nadeszła klasa maturalna i wybory maturalnych przedmiotów rozszerzonych. Jeden z najcięższych okresów. Moja sytuacja wyglądała następująco: w ostatnich latach byłam skupiona bardziej na hiszpańskim niż na angielskim. No i nie oszukujmy się, ale trochę się opuściłam z niego. I też angielski nie należy do najprostszych języków, jego grama zaawansowana jest zabójcza. Maturę podstawową można pisać tylko z jednego języka. I tutaj rozpoczął się pojedynek angielski czy hiszpański. Dla mnie wynik był oczywisty. Claro que español! I gdybym mieszkała sama to myślę, że to przeszło by spokojnie, ale największy problem sprawiali moi rodzice, którzy byli święcie przekonani, że jeśli uczę się angielskiego od podstawówki to zdam go śpiewająco. No way! Yo quiero mi querido español! Prawdziwa miłość przezwycięża wszystko, więc ostatecznie wygrał język Cervantesa. Pisałam z niego zarówno podstawę jak i rozszerzenie.

Moim planem policealnym było studiować filologię hiszpańską. Oprócz niej obstawiłam siedem zupełnie różniących się od siebie kierunków. Ostatecznie dostałam się tylko na filologię hiszpańską i zarządzanie. Postanowiłam zaszaleć i poszłam na dwa na raz w trybie dziennym. Szaleństwo, wiem. Przed rozpoczęciem roku akademickiego nie mogłam się doczekać aż w końcu będę studiować to co kocham. Jednak nie wiedziałam wtedy, że szybko się rozczaruję... Ogólnie to mam tak, że po tygodniu chodzenia do jakieś klasy, szkoły czy czegokolwiek wiem już czy coś mi leży czy jednak niekoniecznie. I tak było w tym przypadku. Pomysłałam sobie, że przecież to dopiero początek. Potem przyjdzie więcej nowych rzeczy i się rozkręci. Sí, claro. Byłam w najbardziej zaawansowanej grupie językowej. Miałam cztery razy po półtorej godziny w tygodniu PNJH. Mało. W sumie nauczyłam się tylko dwóch nowych słówek (la coartada, correr un tupido velo). Nawet nie wstawałam rano z łóżka z radością. A roboty z tzw. "zapychaczy" było więcej niż nauki języka. No i nastał styczeń. W środku stycznia mam urodziny i jest to najlepszy dzień w roku na podejmowanie decyzji a także na wyznaczanie corocznych planów. I w ten właśnie dzień podjęłam trudną decyzję, że rezygnuję z filo. Każdy kto mnie zna pomyśłby, że "hej dziewczyno, głupia jesteś, że rezygnujesz z marzeń". I doskonale to rozumiem, bo gdyby ktoś mi to powiedział rok temu to bym mu najzwyczajniej nie uwierzyła. Jednak la vida sigue i to wcale nie oznacza, że rezygnuję z hiszpańskiego. Wręcz przeciwnie. Mam cel, żeby nauczyć się go perfecto! I każdego dnia zbliżam się o kolejny milimetr do mety 😃

Comentarios